Każdy z nas otrzymał do przebycia własną drogę,
własne powołanie. Od wierności temu powołaniu zależy sens
mego istnienia: Twoja chwała, a nasza zasługa na szczęście
wiekuiste. Spraw Panie, abym zrozumiał me powołanie
na każdy dzień i daj mi Twą Łaskę, abym mu był wierny…
Jerzy Ciesielski
Jerzy Ciesielski, syn Filipa i Marii z domu Tatarczany, urodził się w Krakowie 12 lutego 1929, jako trzecie z kolei dziecko. Starszy jego brat Roman był pracownikiem naukowym Politechniki Krakowskiej, siostra Maria Bronisława zmarła w dzieciństwie 26 listopada 1930 r. Rodzina Ciesielskich mieszkała w Krakowie przy ul. Kasprowicza, później zaś przy ul. Brodowicza. Jerzy został ochrzczony w kościele parafialnym św. Mikołaja w Krakowie w dniu 31 marca 1929 r. Sakramentu chrztu św. udzielił mu wikariusz parafii, ks. dr Władysław Kulczycki. Ojciec Jerzego był z zawodu wojskowym, w późniejszych latach, dla poprawienia sobie sytuacji materialnej, rodzice Jerzego otworzyli przy ul. Moniuszki sklep spożywczy.
W roku 1935 rozpoczął naukę w siedmioklasowej szkole podstawowej nr 3 im. Świętego Mikołaja w Krakowie przy ul. Lubomirskich. Po jej ukończeniu, w roku 1942, z powodu zamknięcia przez okupanta szkół średnich ogólnokształcących, zaczął uczęszczać do dwuletniej prywatnej Szkoły Handlowej E. Liberdy w Krakowie, przy ul. Senackiej 6. Ukończył ją (oddział sprzedażowy) w lipcu 1944 roku. W latach 1944/45, zapewne dla uchronienia się przed wywiezieniem na roboty do Niemiec, pracował w kwaszarni kapusty. W okresie okupacji, równolegle z nauką w Szkole Handlowej, był też prawdopodobnie uczestnikiem tajnych kompletów licealnych, gdyż po zakończeniu wojny, w dniu 10 lutego 1945 roku rozpoczął naukę w VIII Państwowym Gimnazjum i Liceum im. A. Witkowskiego w Krakowie jako uczeń III klasy. Tu także w roku 1948 złożył egzamin dojrzałości.
Jako przedmiot dalszej nauki obrał Jerzy studia techniczne w organizowanej podówczas Politechnice Krakowskiej, będącej jeszcze wtedy filią Akademii Górniczo-Hutniczej, na Wydziale Budownictwa Lądowego. Nie mając wszakże pewności czy uda mu się dostać na ten kierunek, starał się jednocześnie o przyjęcie na istniejące przy Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego Studium Wychowania Fizycznego, gdyż sport, który od wczesnej młodości uprawiał, był jego wielką pasją życiową. Przyjęty na Politechnikę, nie zrezygnował z trzechletnich studiów Wychowania Fizycznego. Na obu kierunkach radził sobie doskonale.
Studia na Politechnice były dwustopniowe. Po ukończeniu trzeciego roku studenci otrzymywali dyplom inżyniera, po czym odbywali obowiązkowy staż pracy. Jerzy staż taki odbył w Nowej Hucie jako kierownik grupy budowlanej. Po jego zakończeniu podjął dalsze, dwuletnie studia, uzyskując w roku 1954 dyplom magistra inżyniera. Od 1 stycznia tegoż roku został zaangażowany w Zakładzie Badawczym Materiałów i Konstrukcji Wydziałów Politechnicznych Akademii Górniczej. Na podstawie nakazu pracy, w jesieni tego samego roku podjął pracę w Biurze Projektów Przemysłu Skórzanego w charakterze projektanta. Od 1 stycznia 1955, zatrzymując pół etatu w Biurze Projektów, pracował już na całym etacie w Politechnice. Jednocześnie przygotowywał pracę doktorską na temat: „Realizacja i straty siły naciągania przy odcinkowym sprężaniu powłok cylindrycznych”. Na jej podstawie uzyskał w czerwcu 1960 r. tytuł doktora nauk technicznych.
29 czerwca 1957 roku zawarł związek małżeński z Danutą Plebańczyk, koleżanką ze Studium Wychowania Fizycznego. Ślub odbył się w Krakowie, w kościele akademickim Św. Anny. Związek pobłogosławił ks. prof. Karol Wojtyła. Ze związku tego urodziło się troje dzieci: Maria w roku 1958, Katarzyna w 1961 i Piotr w 1962. Obowiązki męża i ojca rodziny udawało się Jerzemu łączyć z pracą naukowo-badawczą i dydaktyczną.
W roku 1968 uzyskał stopień doktora habilitowanego (docenta). Wykonywał przy tym liczne ekspertyzy i projekty budowlane, był czynnym członkiem Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa oraz Naczelnej Organizacji Technicznej (NOT).
W październiku 1969 roku skorzystał z propozycji przyjaciela prof. Jana Kantego Tyszowieckiego, i objął po nim wykłady na Uniwersytecie w Chartumie (Sudan) jako tzw. wisiting professor. Po pierwszym roku pobytu sprowadził do Chartumu żonę i dzieci. W dniu 9 października 1970 roku poniósł śmierć wraz z dwojgiem dzieci w katastrofie statku wycieczkowego na Nilu. Statek osiadł na mieliźnie, pękł i zatonął. Żona w tym dniu pozostała w domu. Najstarsza córka Marysia zdołała się uratować, gdyż przebywała na górnym pokładzie, podczas gdy Jerzy zszedł do kajuty, by uśpić młodsze dzieci. Marysia szczęśliwie skoczyła do wody i dopłynęła do brzegu. Odnaleziono zwłoki Jerzego i małego Piotra. Po dokonanej kremacji żona i córka przewiozły urnę wraz z ich prochami do Krakowa. Po Mszy św. żałobnej, celebrowanej w kościele św. Anny przez J. Em. Ks. Kardynała Karola Wojtyłę, złożono ją w grobie na cmentarzu Podgórskim w Krakowie w dniu 23 listopada 1970 roku.
Droga, jaką przeszedł Jerzy zanim osiągnął stopień docenta i wykładowcy wyższej uczelni nie była ani prosta ani łatwa. Miał zaledwie 10 lat i ukończone cztery klasy szkoły podstawowej (powszechnej), gdy wybuchła wojna. Kiedy ukończył klasę siódmą i zgodnie z obowiązującymi w Polsce przepisami mógł przejść do szkoły średniej o profilu humanistycznym lub matematyczno-przyrodniczym nie było już możliwości wyboru. Okupant zezwalał jedynie na prowadzenie szkół organizowanych pod kątem kształcenia młodzieży na nisko kwalifikowanych pracowników zawodowych w zakresie rzemiosła, handlu i innych drobnych usług. W tej sytuacji Jerzy wybrał szkołę handlową. Jednocześnie przerabiał program klas gimnazjalnych (prawdopodobnie na tajnych kompletach) tak, że po zakończeniu wojny mógł rozpocząć naukę od razu w klasie trzeciej gimnazjalnej. W liceum był dobrym uczniem, chociaż zdarzały się na świadectwach stopnie dostateczne. Egzamin maturalny złożył z postępem bardzo dobrym, zaledwie z trzema ocenami dobrymi. Solidne podstawy wiedzy zawdzięczał wybitnym profesorom, pod których kierunkiem się kształcił.
Jego zainteresowania i uzdolnienia kierowały go ku naukom technicznym. Był studentem zdolnym i pilnym. Łącząc studia na dwóch Wydziałach, zdawał egzaminy w przepisanych terminach, na ogół z bardzo dobrymi wynikami. Wysoko stawiał sobie poprzeczkę w każdej dziedzinie. Nie poprzestał na uzyskaniu stopnia inżyniera, uważał, że należy maksymalnie wykorzystać zdolności i talenty. Kiedy już uzyskał tytuł naukowy magistra inżyniera, nadal doskonalił swoją wiedzę przygotowując pracę doktorską, co zapewne nie było wcale łatwe, gdyż był już obarczony obowiązkami męża i ojca. Uzyskawszy doktora, rozpoczął przygotowania do pracy habilitacyjnej, którą ukończył w 1968 roku. Był już wtedy wybitnym specjalistą w swoim zawodzie, cenionym nie tylko w kraju ale i za granicą. Gruntowna stale pogłębiana wiedza, znajomość języków obcych (francuskiego, angielskiego) umożliwiały mu nie tylko korzystanie z fachowej literatury zagranicznej ale i przeszczepianie zdobyczy obcej nauki na teren Polski. Za wybitne osiągnięcia w dziedzinie techniki otrzymał nagrodę II stopnia Naczelnej Organizacji Technicznej.
Od 1960 roku prowadził w Politechnice Krakowskiej wykłady dla studentów. Jako nauczyciel akademicki był powszechnie ceniony i lubiany przez młodzież, czego wyrazem było przyznanie mu pierwszej nagrody w dziedzinie dydaktyki na Uczelnianym Konkursie Zrzeszenia Studentów Polskich. Owocem jego działalności naukowej i liczącym się wkładem w dorobek nauki technicznej w Polsce jest m.in. 41 opublikowanych przez niego prac z zakresu konstrukcji żelbetowych, i współautorstwo trzech patentów.
Niemałą rolę w kształtowaniu postaw życiowych Jerzego odegrało harcerstwo, z którym związał się jeszcze jako uczeń szkoły średniej. Należał do IV drużyny im. Jerzego Grodyńskiego, zdobywał w niej kolejne stopnie zastępowego, potem przybocznego drużyny. Praca w harcerstwie rozbudziła w nim m.in. upodobanie i zamiłowanie do sportu, do zdobywania sprawności fizycznej, do wycieczek i wędrówek, do szeroko i mądrze pojmowanej turystyki. Kiedy otworzyła się przed nim trudna możliwość łączenia studiów na dwóch Wydziałach, podjął ten trud bez wahania. Intensywne zajęcia i ćwiczenia fizyczne nie przeszkodziły mu w studiach technicznych. Traktując studia politechniczne jako piewszoplanowe, ukończył Studium Wychowania Fizycznego bez magisterium, uzyskując prawo nauczania tego przedmiotu. Doskonałe warunki fizyczne umożliwiały mu praktykowanie wielu dyscyplin. W okresie studiów był członkiem Klubu Sportowego „Cracovia” i grał w zespole koszykówki, reprezentując Polskę na zawodach międzynarodowych. W Akademickim Związku Sportowym uprawiał wioślarstwo. Posiadał uprawnienia instruktora pływackiego i narciarskiego, bywał niemal corocznym uczestnikiem ogólnopolskiego spływu kajakowego na Dunajcu. Od 1952 roku organizował spływy kajakowe w różnych częściach kraju. Organizował też liczne wycieczki, piesze, rowerowe, kajakowe. O tym, jak bardzo cenił rolę turystyki i jakie widział w niej wartości świadczy jego własna wypowiedz, zamieszczona na łamach pisma „Homo Dei” (1957 nr 3, s. 426 i n.). Pisał tam m.in. „Turystyka w porównaniu ze sportem wyczynowym posiada znacznie przejrzystszą problematykę. U jej podstaw jest z jednej strony potrzeba wysiłku fizycznego, a z drugiej zaś potrzeba odpoczynku psychicznego. Te dwa na pozór sprzeczne ze sobą elementy wzajemnie się uzupełniają, a właściwie umożliwiają. Prawem kontrastu, człowiek zmęczony pracą umysłową skłania się do wysiłku fizycznego, a wypoczynku od hałasu i zawrotnego tempa codziennego życia szuka w ciszy i pełnym majestatu spokoju przyrody. Każdy kto przeżył choćby tylko jedną udaną wędrówkę górską czy wodną zna dobrze to uczucie świeżości tę jakąś wewnętrzną dyspozycję do życzliwości, jaka się w nim wytwarza i zawsze na pewien okres czasu zostaje. Dobrze zorganizowana i przeżyta turystyka daje radość życia w najlepszym znaczeniu. Sam to wielokrotnie odczułem, wędrując w gronie przyjaciół”.
Ciekawość i chęć poznania świata zadecydowała m.in. i o tym, że Jerzy podjął pracę w Chartumie. Wykorzystując pobyt w Sudanie, zwiedził także Liban i Etiopię. Bowiem sport i turystyka były, obok zainteresowań nauką i techniką, drugą wielką pasją jego życia.
Jerzy nigdy nie wątpił w to, że jego życiowym powołaniem jest małżeństwo i rodzina. Związek małżeński z Danutą Plebańczyk zawarł w czerwcu 1957 r., poprzedzając podjęcie tej decyzji modlitwą i skupieniem w Tyńcu. Małżeństwo i rodzina zajmowały go zawsze jako problem. „Dla mnie – wspominał ks. Kardynał Karol Wojtyła (Tygodnik Powszechny 1970 nr 51-52) – rozmowy z Jerzym na temat ten stanowiły jedno ze źródeł inspiracji. Studium „Miłość i odpowiedzialność” powstało na marginesie tych, między innymi, rozmów”.
Po ślubie Jerzy zamieszkał w domu rodziców żony. Wiele pracy włożył w zaadaptowanie dotychczasowych pomieszczeń, w ich skromne, funkcjonalne wyposażenie, przystosowanie do potrzeb powiększającej się rodziny. Jerzy był ojcem trojga dzieci: dwóch córek i syna. Cieszył się urodzeniem każdego dziecka, cieszył się też miłością i szacunkiem dzieci. Mimo rozlicznych zajęć i dodatkowych prac podejmowanych dla sprostania kosztom utrzymania najbliższych, znajdował czas dla żony i dla dzieci. Poświęcał im bez reszty każdą wolną chwilę. Wspólna z dziećmi wieczorna modlitwa, wspólne sobotnie czytanie i omawianie tekstów niedzielnej Ewangelii, wspólne uczestniczenie w niedzielnej Mszy św. stwarzało atmosferę szczerej religijności i pogłębiało wzajemną miłość rodziców i dzieci. Troska o ich wychowanie religijne była troską pierwszoplanową. Kiedy zarysowała się możliwość wyjazdu całej rodziny do Chartumu, zadbano przede wszystkim o wcześniejsze przygotowanie i doprowadzenie młodszych dzieci do pierwszej spowiedzi i Komunii św. przewidując, że tam w Sudanie mogłoby to być połączone ze zbyt wielkimi trudnościami. Nie zamykano się przy tym w czterech ścianach własnego domu. Jerzy i jego żona podtrzymywali żywe kontakty z rodzinami wielu przyjaciół, spośród nich wybierali rodziców chrzestnych swoich dzieci, sami również podejmowali z pełną odpowiedzialnością ten zaszczytny obowiązek. Koncepcja utworzenia „rodziny rodzin”, to znaczy grupy zaprzyjaźnionych rodzin katolickich, wymieniających poglądy na interesujące je tematy, pomagających sobie wzajemnie, spotykających się z okazji uroczystości chrztów, pierwszych Komunii św. dzieci, czy innych okoliczności powstała z inicjatywy między innymi i Jerzego. On sam był człowiekiem towarzyskim. Umiał się bawić, śpiewał, grał na gitarze, doskonale tańczył, świetnie organizował i wymyślał zabawy dla dzieci i dla starszych. Był także dobrym synem i bratem. Po śmierci ojca w 1953 r. otoczył matkę czułą i troskliwą opieką. Niemal natychmiast po swoim wyjeździe do Sudanu (po dwumiesięcznym tam pobycie) wysłał jej zaproszenie na wyjazd do Rzymu, a potem razem z nią zwiedzał Wieczne Miasto. Żył w serdecznej przyjaźni ze starszym bratem, a po wyjeździe z kraju utrzymywał żywy kontakt listowny ze swoimi najbliższymi. Aby nie przedłużać rozłąki z żoną i dziećmi, po rocznym pobycie w Sudanie, sprowadził ich do Chartumu, ciesząc się, że i oni będą mogli poznać daleki i egzotyczny kraj. Wziął wtedy na siebie obowiązek odwożenia dzieci do szkoły, zaopatrzenia domu i wprowadzenia rodziny w miejscowe zwyczaje. W stosunku do dzieci czuły i opiekuńczy, zginął z dwojgiem młodszych, z którymi zszedł do kajuty, aby je uśpić.
Podstawowe wychowanie religijne wyniósł Jerzy z rodzinnego domu. W szkole podstawowej miał bardzo dobrego katechetę, ks. Jana Rosiewicza. On też przygotowywał Jerzego do Pierwszej Komunii św., do której przystąpił w kościele 00 Karmelitów Bosych w Krakowie. Już wówczas zaczął angażować się czynnie w życie Kościoła jako ministrant. Tę posługę ministranta pełnił zresztą coraz bardziej świadomie przez długie lata szkolne i studenckie. W szkole średniej katechetą jego był ks. dr Stanisław Dąbrowski, wspaniały wykładowca i nauczyciel, przy czym człowiek głębokiej pobożności eucharystycznej i maryjnej. On też zachęcił Jerzego – który po złożeniu egzaminu dojrzałości odbył rekolekcje zamknięte w Tyńcu, w opactwie 00 Benedyktynów i na nowo, w pełni świadomie „odkrył” Pana Boga – do zgłoszenia się w duszpasterstwie akademickim przy kościele św. Anny w Krakowie.
Wielki wpływ na rozwój życia religijnego Jerzego wywarło harcerstwo, które było ruchem młodzieżowym zmierzającym do wychowania fizycznego i moralnie zdrowych, i pełnowartościowych ludzi w oparciu o etykę i wartości chrześcijańskie. To już tutaj wyrabiał Jerzy poczucie odpowiedzialności za siebie i za innych, rzetelność, wewnętrzną dyscyplinę, tu uczył się dostrzegać piękno świata, tu poznawał radość jaką daje wysiłek, koleżeństwo, przyjaźń, poczucie wspólnoty w dążeniu do ideału.
Z chwilą rozpoczęcia studiów znalazł się w kręgu młodzieży skupionej w Duszpasterstwie Akademickim przy Kolegiacie św. Anny. Część tej młodzieży (Jerzy również) należała do organizacji założonej jeszcze przed wojną przez ks. E. Szwejnica pod nazwą Iuventus Christiana. Kapelanem akademickim i opiekunem iuventusowej młodzieży był podówczas ksiądz (potem biskup) Jan Pietraszko. Prowadził on cotygodniowe komentarze ewangeliczne a także niedzielne Msze św. recytowane, tak zwane „ósemki”. Jerzy przez długie lata był ich pilnym uczestnikiem, pełniąc jednocześnie posługę ministranta. Uczestnicy „ósemek” tworzyli niezorganizowaną; a mimo to bardzo zwartą wspólnotę, którą przez wiele lat, jeszcze i po ukończeniu studiów łączyło wspólne słuchanie i rozważanie Słowa Bożego i uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii. We wspólnocie tej samorzutnie utworzyły się grupy ludzi bardzo blisko ze sobą zaprzyjaźnionych, spotykających się i poza Kościołem, na wycieczkach, opłatkach czy imieninach. Tym, co jednak najbardziej łączyło i cementowało tę więź był ołtarz i ofiara Mszy św. Wieloletnie odczytywanie i rozważanie Słowa Bożego w kontekście współczesności i aktualnych zadań człowieka wierzącego kształtowało duchowość i postawę słuchaczy. Jerzy dojrzewał wewnętrznie w tej właśnie szkole.
W 1952 roku związał się również z duszpasterstwem akademickim przy kościele św. Floriana, prowadzonym przez ks. prof. Karola Wojtyłę. Znajomość z nim przekształciła się z czasem w wielką przyjaźń. Omawiali wspólnie rozmaite życiowe problemy, często wspólnie wędrowali po górskich i wodnych szlakach. Po śmierci Jerzego wspominał ks. Kardynał Karol Wojtyła, że najczęstszymi tematami ich rozmów było „małżeństwo jako sakramentalna droga powołania dwojga ludzi” oraz praca zawodowa „jako prawidłowa komponenta życia osobistego, rodzinnego a także jako komponenta powołania chrześcijańskiego”. To zapewne te rozmowy dały początek tworzeniu się wspomnianej już „rodzinie rodzin”, skupiającej młode, podobnie myślące małżeństwa dla wspólnego dyskutowania aktualnych w ich życiu problemów, świadczenia sobie wzajemnej pomocy, wspólnego dzielenia radości i smutków. W tych spotkaniach i rozmowach także i Jerzy coraz bardziej pogłębiał swoją świadomość realizowania powołania świeckiego chrześcijanina we współczesnym świecie. W dyskusjach podkreślał zawsze, że nie formy organizacyjne i rozmaite struktury, ale przede wszystkim życie według Ewangelii i współdziałanie z łaską świadczą o autentycznie chrześcijańskiej postawie i o skuteczności wszelkiej pracy apostolskiej.
W roku 1968 zetknął się w Krakowie z powstałym we Włoszech i zataczającym coraz szersze kręgi ruchem „Focolare”, noszącym oficjalną nazwę Dzieła Maryi. Jego członkowie starają się ukazywać współczesnemu światu w jaki sposób chrześcijanin XX wieku ma żyć na codzień Ewangelią, jak dążyć do osobistej świętości i do uświęcenia świata, a tym samym pomagać w spełnieniu się Chrystusowego pragnienia, „aby wszyscy byli jedno”. Zarówno założenia jak i metody focolaryjne wzbudziły zainteresowanie Jerzego. Poznawszy je bliżej, zetknąwszy się z tymi, którzy przejęli się duchem tego Dzieła stwierdził, że jest to „tak autentyczna miłość, że gdy się z tym spotka, nie można przejść obojętnie”. Uznał więc, że tam jest jego miejsce. W lecie 1969 roku, mimo przygotowań do bliskiego już wyjazdu do Chartumu, wziął czynny udział w pięciodniowym zjeździe focolorinich w Zakopanem. Jadąc do Sudanu, zatrzymał się w Rzymie i tam nawiązał kontakty z Ruchem. Nawiązał również kontakt w Bejrucie z osobami odpowiedzialnymi za to Dzieło na Bliskim Wschodzie. W głębokim przekonaniu o możliwościach tego Ruchu, zwłaszcza w zakresie działania na rzecz ocalenia wartości rodziny, zainicjował to Dzieło w Chartumie. Do powstającej tam grupy należeli, oprócz katolików, także protestanci i prawosławni koptowie. Gromadzono się co dwa tygodnie dla omówienia ideowych założeń Dzieła i wymiany doświadczeń, pozwalającej lepiej poznać się wzajemnie, rozwiązać trudne problemy współżycia ze środowiskiem muzułmańskim. Jerzy swoją duchową dojrzałością, pogodą i spokojem zyskał sobie w tym gronie sympatię i szacunek.
W Sudanie pogłębił Jerzy jeszcze bardziej swoją świadomość powszechności Kościoła. W tamtejszym środowisku chrześcijanie stanowili mniejszość, a Kościół tamtejszy jest Kościołem ubogich i skupia przede wszystkim murzyńską biedotę. Tych źle ubranych, często bezdomnych, pogardzanych przez zamożniejszą ludność arabską biedaków spotykał Jerzy w miejscowym kościele. Przekonał się wówczas i sam tego doświadczył, jak trudno jest europejskim katolikom dostrzec braci w tych ludziach. Chciał stanowić jedno także i z tymi, tak bardzo różnymi braćmi. Również i tam, w Chartumie, szukał ludzi podobnie myślących, chcących budować lepszy, bardziej ludzki świat w oparciu o Ewangelię. Swoją postawą otwartości i życzliwości zdołał i na tamtejszym terenie znaleźć szczupłe grono takich przyjaciół a doświadczenie tamtejszego Kościoła pogłębiło w nim nie tylko świadomość braterstw z najuboższymi, ale i poczucie odpowiedzialności za ewangelizację świata.
Tak w kraju jak i tam w Chartumie był człowiekiem Eucharystii i często służył do Mszy św.
Jerzy był naturą bogatą, wyposażoną w liczne uzdolnienia i talenty. Umysł miał chłonny, jasny, bystry, nauka nigdy nie sprawiała mu trudności. Przeważały u niego zamiłowania do nauk ścisłych, technicznych. Rzeczowy, systematyczny, zorganizowany w działaniu, był człowiekiem subtelnym i wrażliwym, ciekawym poznawania świata. Kochał świat, zachwycał się pięknem przyrody, cieszył się życiem. Obca mu była wszelka bylejakość i połowiczność. Jeżeli angażował się w jakieś przedsięwzięcie, czy w jakąś pracę, robił to możliwie jak najlepiej. Sukcesy w nauce, w pracy zawodowej, szacunek i sympatia jaką cieszył się wśród studentów, kolegów i przyjaciół najlepiej o tym świadczą. Kultura osobista i delikatność ułatwiały mu kontakt z ludźmi. Miłość bliźniego pojmował bardzo konkretnie i praktycznie, przede wszystkim jako pomoc i to pomoc rozumną, wyzwalającą dobro w drugim człowieku. Niezawodny i wierny w przyjaźni, opiekuńczy, serdeczny i czuły to cechy, które stwierdzają wszyscy, którzy go znali. Współpracownicy podkreślali jego prostotę i skromność przy wielkiej wiedzy technicznej. Promieniował przy tym radością i pogodą choć nie omijały go troski i przykrości. Byli i tacy, których raził swoją bezkompromisową postawą. Był bowiem zbyt jednoznaczny, „czytelny” i nigdy nie zamazywał swojej postawy, choć ostentacyjnie się z nią nie obnosił. A czasy nie były dla takich ludzi łaskawe. W sytuacjach konfliktowych i trudnych zachowywał spokój i milczenie.
Ten wewnętrzny spokój i harmonijną osobowość zawdzięczał głębokiemu życiu religijnemu. Był człowiekiem modlitwy i Eucharystii. Częsta Komunia św. była źródłem jego wewnętrznej siły i wewnętrznego ładu. O tym, jak bardzo cenił sobie możliwość spotkań z Bogiem w Eucharystii świadczy choćby taki fakt, że organizując wycieczki turystyczne w gronie przyjaciół bardzo starał się o to, by wśród nich był ksiądz, by można było codziennie uczestniczyć we Mszy św. On także był zawsze pierwszy do budowania ołtarza polowego i pełnienia roli ministranta. Znał i kochał liturgię, rozumiał i cenił jej rolę. „Lubił się modlić i wykorzystywał każdą po temu okazję” – wspominał ks. Kardynał Wojtyła. Dążył do ustawicznego pogłębiania swej wiary przez studium Ewangelii a także poprzez rozmowy i dyskusje z przyjaciółmi. Na pewno zdecydowanie i konsekwentnie dążył do świętości, choć nigdy o tym nie mówił. Całe swoje życie rodzinne i zawodowe pojmował jako zadanie postawione mu przez Boga. Był zanurzony w doczesności, zaangażowany w różne dziedziny życia ale odczytywał je i realizował w świetle – jak sam to określał – „nadprzyrodzonej orientacji”. Ona nadawała jego życiu właściwy kierunek, ona też sprawiała, że naturalne jego zdolności, talenty, zalety nabierały coraz pełniejszego blasku. W swoich „ósemkowych” homiliach z lat pięćdziesiątych, których tak pilnie słuchał Jerzy, ks. Jan Pietraszko mówił m.in.: „świętość rzeczywista, realna, realizuje się w nas przez najprostsze rzeczy, w trosce o sprawy materialne, na równi z tymi najbardziej szczytowymi spotkaniami z Bogiem”, a „święty współczesny jest tak zwyczajny, tak ludzki, nie występuje zupełnie z tłumu, czasem tylko błyśnie, zaskoczy i potem znów idzie dalej. Święci legitymują się dopiero zza grobu, stąd promieniuje ich wielkość”. Wydaje się, że taki właśnie program świętości realizował Jerzy całym swoim życiem.
* * *
W pierwszą rocznicę śmierci, z inicjatywy przyjaciół, wmurowano w kościele św. Anny w Krakowie tablicę pamiątkową, dedykowaną pamięci Jerzego Ciesielskiego „chrześcijanina XX wieku, który życiem swym dawał świadectwo miłości Boga i bliźnich”.
W dniu 3 maja 1982 roku 52-osobowa grupa skierowała na ręce Księdza Kardynała Franciszka Macharskiego prośbę o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Konferencja Episkopatu Polski w dniu 8 listopada 1985 r. wyraziła na to zgodę. Komunikat o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego w sprawie heroiczności cnót Sługi Bożego Jerzego CIESIELSKIEGO ogłosiła Kuria Metropolitalna w Krakowie w dniu 30 listopada 1985 roku. W miesiąc później, 31 grudnia 1985 r. w kaplicy Arcybiskupiej w Krakowie odbyła się pierwsza sesja uroczystego otwarcia procesu. Ksiądz Kardynał Franciszek Macharski mianował postulatorem tej sprawy Księdza Infułata Czesława Obtułowicza, Oficjała Sądu Metropolitalnego.
17 grudnia 2013 r. – Ojciec Święty Franciszek zatwierdził dekret stwierdzający heroiczność cnót Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego